Kraj
SIEMANECZKO!
Witam w naszej pożarniczej serii. Przebrnęliśmy już przez wczesne dzieciństwo, przedszkole oraz podstawówkę. Wiecie już jak wyglądały moje niełatwe sportowe początki. Mimo niepowodzeń nie poddałem się, a fascynacja ogólnie pojętą kulturą fizyczną została do dziś. W dzisiejszym odcinku opowiem jak doszło do pojawienia się w mojej głowie hasła „ZOSTAŃ STRAŻAKIEM”, które przerodziło się w marzenie o Szkole Głównej Służby Pożarniczej.
W 2000 roku ukończyłem Szkołę Podstawową nr 18 im. Janusza Kusocińskiego w Kaliszu. Jestem na tyle wiekowy, iż załapałem się jeszcze na „stary” system nauczania, czyli 8 klas podstawówki, po niej 4 lub 5 letnia szkoła średnia, ewentualnie 3 letnia „zawodówka”. Mój wybór odnośnie dalszej edukacji padł na Technikum Budowlane w Kaliszu,w specjalności dokumentacja budowlana. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie do dziś, dlaczego podjąłem taką decyzję. Może chciałem zostać światowej sławy architektem… Albo mistrzem świata i okolic w ładowaniu taczki jednoosiowej workami z cementem.. Nie wiem, na prawdę nie wiem, o co mi wtedy chodziło z tą całą budowlanką. Powiem szczerze, iż ten wybór narobił strasznych komplikacji w mojej drodze do wymarzonej SGSP przy okazji hartując ducha i podnosząc wolę walki w spełnianiu marzeń, lecz o tym później.
Wspomnień z czasów szkoły średniej nie mam za wiele. Poziom nauczania w wybranej przeze mnie szkole, dyplomatycznie rzecz ujmując nie był najwyższych lotów. W przeciwieństwie do skończonej przeze mnie podstawówki, która była jedną z najlepszych na terenie powiatu kaliskiego. 8 klas, w których każda została zwieńczona czerwonym paskiem na świadectwie dała solidne podwaliny do nygustwa w pierwszych klasach technikum. Byłem dowodem na spełniającą się przestrogę marszałka Piłsudskiego tym, że “zwyciężyć i osiąść na laurach to klęska”. Mózg został tak wytrenowany, iż nie musiałem robić praktycznie nic, poza zaliczaniem listy obecności. Przechodziłem z klasy do klasy mając trójki i czwórki na świadectwie praktycznie bez żadnego intelektualnego wysiłku. Wystarczyło posłuchać trochę nauczyciela i voila; jestem w następnej klasie. Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, iż łatwo przyznawane oceny nie powinny być powodem do dumy i radości. Satysfakcję powinna sprawiać przyswajana wiedza, a nie łatwość zdobywania pozytywnych ocen bez nakładu pracy. Ale wiadomo będąc nastolatkiem ma się przeważnie inne priorytety. Jedynym „plusem dodatnim”, jak mawiał klasyk, był nadmiar czasu, który poświęcałem na moją sportową zajawkę, którą w tym czasie była koszykówka.
Trenowałem w ligowej drużynie młodzików UKS 7 Kalisz oraz w szkolnej reprezentacji. Każdą wolną chwilę spędzałem na grę w „kosza” na szkolnym boisku, nie bacząc na porę dnia i roku! Jedyną przeszkodą uniemożliwiającą grę był śnieg i deszcz. A poza tym „basketball eveyday”! Zdajcie sobie sprawę, iż w latach mojej młodości, frekwencja na boiskach była znacznie większa niż obecnie. Często bywało tak, iż trzeba było czekać kilka dobrych godzin, aż grupki osiedlowych starszyzn plemiennych skończą grać i zostawią wolną przestrzeń na betonowym boisku. Nie to co teraz. Orlików od groma, a dzieciaki zamiast korzystać ze sportowych dobrodziejstw, spędzają czas gapiąc się w telefon lub ekran komputera. Smutne jest to, że dzisiaj większość ludzi uprawiających sport na dworze jest w podobnym wieku do mojego… Lub jeszcze starszym… Cywilizacyjny rozwój, no cóż…
Wszystko zaczęło się w dzień wiosny 2002 roku, kiedy to owczym pędem dałem tzw. „dyla” z lekcji. Wykazałem się jednak swego rodzaju indywidualizmem, gdyż nie poszedłem na wspólne klasowe piwko okraszone „śmiesznymi papieroskami”, bojąc się konsekwencji sokolego oka i nosa mojej kochanej mamusi. Zachowałem zimną krew i prewencyjnie podpiąłem się pod wycieczkę szkolną klasy mojego ziomeczka z rodzimego liceum. Domyślacie się już dokąd zmierzała ta zorganizowana eskapada?! Myślę, że tak!!
Mianowicie celem podróży była Jednostka Ratowniczo-Gaśnicza nr 1 w Kaliszu. Był to mój pierwszy kontakt ze strażą pożarną i w sumie jedyny do czasów podchorążackich w SGSP. Jednak zrobił na mnie tak ogromne wrażenie, że skutki odczuwam po dziś dzień!! Wystarczyło wejście przez próg garażu, wielkie czerwone samochody pożarnicze, strażacy dookoła nich z kosmicznym dla mnie sprzętem. Po prostu ogień bez udziału ognia!! Etos strażaka w moich oczach wyolbrzymiał jeszcze bardziej! Co dalej?! Próbny wyjazd alarmowy, dźwięk syren, niebieskie błyski, strażacy zjeżdżający po rurze!! Szok!! Zakochałem się od pierwszego sygnału alarmowego! Ale to nie wszystko! Poszliśmy na pierwsze piątro, gdzie znajdowały się pomieszczenia socjalne oraz kuchnia!! To przelało moją pożarniczą czarę goryczy. Kaliscy strażacy wspólnymi siłami robią obiad! Jeden tłucze schabowe, inni obierają ziemniaki, trzeci ściera marchewkę, do tego koleżeńska atmosfera i „beka” z byle czego!! To mi najbardziej utkwiło w pamięci!! Atmosfera niczym na półkoloniach letnich o profilu pożarniczym. Strażackie livin’ la vida loca!! Klamka zapadła!! „ZOSTAŃ STRAŻAKIEM”, to pojawiło się w mojej nastoletniej głowie!! Od razu ciekawski Dawidek zaczął wypytywać obecnych pożarników, co należy zrobić aby wstąpić w szeregi PSP. Co usłyszałem? Skończ szkołę średnią, rób kursy, ćwicz do testów sprawnościowych. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, iż w ramach PSP istnieją takie instytucje jak Szkoły Aspirantów czy SGSP. Dla mnie straż była tożsama z remizą, w której wtedy byłem i z niczym innym.
Pamiętna wiosna minęła, po niej nastało lato i zaczęły się wakacje, podczas których miłość do straży przehibernowała do września 2002. Wraz z rozpoczęciem roku szkolnego postanowiłem zacząć robić coś konstruktywnego. Początek 3 klasy wiązał się z półmetkiem edukacji w technikum. Doszedłem ostatecznie do wniosku, iż kariera budowlańca nie jest mi pisana. Postanowiłem zapisać się na pierwszy kurs, który przybliży mnie do mojego wymarzonego zawodu. Padło na ratownika WOPR. W dalszej perspektywie był kurs nurkowania oraz wysokościowy. Pod koniec starań o tytuł ratownika wodnego dostałem jedno zasadnicze pytanie od mojej mamusi – nauczycielki, późniejszej Pani dyrektor. Mianowicie, czy nie chciałbym spróbować sił na studiach pożarniczych, które mieszczą się w stolicy. Wtedy pierwszy raz usłyszałem o elitarnej Szkole Głównej Służby Pożarniczej z siedzibą w Warszawie. Mama zachęcała mówiąc o tytule naukowym inżyniera pożarnictwa, z możliwością uzyskania magistra. Poza tym ukończenie szkoły wiązało się z katapultą zawodową gwarantującą bezpośredni skok do korpusu oficerskiego w stopniu młodszego kapitana. Bez dłuższego zastanawiania, z pełną podjarką powiedziałem niesakramentalne TAK!
Radość i euforia z dokonanego wyboru uczelni trwała jednak do czasu. Na mikołajki roku 2002 dostałem od mamy skrypt z zadaniami egzaminacyjnymi z 5 poprzednich lat do SGSP (matematyka, fizyka, język obcy). Byłem ostatnim rocznikiem, który pisał egzaminy wstępne na studiach. W roku następnym rekrutacja była prowadzona już bezpośrednio z wyników maturalnych. Gdy otworzyłem książkę z przykładowymi zadaniami doznałem załamania nerwowego. Okazało się, iż z 200 przykładowych zadań z przedmiotów ścisłych, jestem w stanie rozwiązać 3-4 pozycje. Masakra, półmetek szkoły, a ja jestem w czarnej, edukacyjnej dziurze!!! Czułem się niczym ptak, któremu podcięto skrzydła i ograniczono wolność. Łatwo przyznawane ocenki przestały już mnie cieszyć.. Zaczęły mnie irytować. Szukałem rozwiązania wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji. Wpadłem na pewien oryginalny pomysł. Zapytałem mamy czy jest możliwe przeniesienie z 3 klasy technikum do 1 klasy liceum ogólnokształcącego. Zależało mi na ponownym starcie z poziomu zero w najlepszym kaliskim LO o profilu matematyczno-fizycznym. Po zasięgnięciu opinii ludzi z „branży” okazało się, iż przepisy tego nie zabraniają. Byłem zdecydowany na podjęcie tego kroku. Pojawiła się w końcu iskierka nadziei, która jednak szybko zgasła. Okazało się, iż nie jest możliwe rozpoczęcie nauki w 1 klasie liceum, gdyż nie jestem absolwentem gimnazjum, lecz ośmioletniej podstawówki. Różnica programowa nie do przejścia, załamka numer dwa, która trwała do nowego roku 2003.
Albo zero, albo jeden.. Albo wszystko, albo nic.. To moje dewizy życiowe, które narzuciło mi właśnie… życie! Nie polecam, bo w tym zero-jedynkowym świecie są huśtawki nastrojów od euforii do załamki. A życie to walka a najmniejszy sukces, a więc i odcienie szarości, nie zaś codzienny puchar zdobywców pucharów. Oświata mi nie sprzyjała, więc postanowiłem zabrać się za edukację na własną rękę. Od mojego starszego kolegi, ówczesnego studenta informatyki, absolwenta wspomnianego wyżej liceum dostałem w użytkowanie, wyjęty z piwnicy zakurzony karton wiedzy. Co było w środku? Zeszyty, podręczniki, zbiory zadań oraz ćwiczenia z matematyki i fizyki. Wraz z przekazaniem cennego naukowego mienia, rozpocząłem dwu i pół letni maraton nauk ścisłych. Gdy kończyły się lekcje w szkole, koledzy wychodzili na dwór, a ja po powrocie do domu zasiadałem na nowo do nauki. Siedziałem i ryłem do późnych godzin nocnych. W weekendy wstawałem z samego rana i orałem do obiadu. Tesla, Pascal, Clapeyron, Gay – Lussaca, Stefan – Boltzman – to byli moi najbliżsi kumple w drugiej połowie szkoły średniej. Spędzałem z nimi najwięcej wolnego czasu. Miałem dosyć tych wszystkich praw, wzorów fizycznych, równań matematycznych. Nauka nie sprawiała mi żadnej przyjemności i nie dawała bieżącej satysfakcji. Robiłem to z przymusu, który sam sobie narzuciłem!! Priorytetem był jeden, konkretny cel: Szkoła Główna Służby Pożarniczej. Gdy miałem chwile zwątpienia, myślałem o niej, o straży, o strażakach których widziałem na wycieczce szkolnej. To była moja ładowarka akumulatorów i największa motywacja. Czy było warto się męczyć? Spędzać wolny czas inaczej niż wszyscy? Z perspektywy czasu stwierdzam bez zastanowienia, że tak!! Osiągnąłem zamierzony cel i to dzięki nauce. To właśnie wiedza pozwoliła mi spełnić marzenie o zostaniu strażakiem.
Poza doraźną korzyścią, którą osiągnąłem, wytrenowałem również analityczne umiejętności, które przydają się w wielu sytuacjach, o których bym wcześniej nawet nie pomyślał. Chociażby umiejętność czytania algorytmów portali społecznościowych takich jak FaceBook czy Instagram. Wstawianie postów, pisanie hasztagów, oznaczanie, udostępnianie, zasięgi i inne. To wszystko jest ze sobą powiązane niczym w grze logicznej. Sami dobrze widzicie ile zależności występuje w przykładowych social media. Czy było by mi tak łatwo bez zdobytej wiedzy i umiejętności z zakresu przedmiotów ścisłych?? Jestem pewny, że nie!! Morał na koniec z tej historii jest prosty i zwięzły: UCZYĆ SIĘ WARTO!!