Kraj
Motto:
„Wczoraj młody gniewny, dziś stary wilki przebiegły”
Rychu Peja
Witam wszystkich serdecznie w NASZEJ pożarniczej serii. Lecimy z trzecią częścią mojej pożarniczej inicjacji podczas pobytu na Zgrupowaniu Kandydackim K-2005, czyli „unitarce” przed rozpoczęciem nauki w SGSP. Umówiłem pierwsze godziny pobytu w szkole oraz nakreśliłem plan dnia obowiązujący na „Zamczysku”. W dzisiejszym odcinku opiszę Wam kilka historii związanych z tym nieprzyjemnym dla mnie okresem.
Zacznę humorystycznie. Po przyjeździe na miejsce zdarzenia okazało się, iż rzeczy cywilne takie jak okulary przeciwsłoneczne typu „awiator”, okularki do pływania, kąpielówki, krem po opalaniu, szorty oraz zestaw białych koszulek wymierzony przeciw sierpniowym promieniom słonecznym stanowiły niepotrzebny nadbagaż. Sam się zastanawiam się po co mi był ten ekwipunek… Przecież nie jechałem na półkolonie letnie o profilu pożarniczym lecz na „unitarkę” przed Szkołą Główną Służby Pożarniczej. Już wiem dlaczego… Przecież wtedy jeszcze nie wiedziałem co mnie czeka. Byłem totalnie zielony w tym temacie, nie miałem żadnych rodzinnych tradycji. Ba, nie miałem nawet żadnego kolegi, a nawet znajomego, który mógłby mi powiedzieć czego mniej więcej mogę się spodziewać. Zostało to skrupulatnie wykorzystane przez pewną osobę z ówczesnego pierwszego roku magisterki. System edukacji w tej szkole wyglądał za moich czasów tak, iż osobami funkcyjnymi; paniami i panami podchorążymi byli studenci wspomnianego wyżej rocznika. Byli oni naszymi bezpośrednimi przełożonymi. W sierpniu sześć osób, we wrześniu drugie sześć. Wśród pierwszej szóstki ku mojej nie uciesze był Golarz Filip, który piastował stanowisko dowódcy mojego plutonu. Wiem, powiało grozą lub myślą, że ja znów o nim…
W poprzednim odcinku dowiedzieliście się z przedstawionego przeze mnie planu dnia, iż sporą jego część zajmowały zajęcia dydaktyczne teoretyczne i praktyczne. Te pierwsze odbywały się w lesie w bardzo leciwym blaszano-stalowym hangarze. Jedno zaznaczę:zawsze gdy znajduję się w nowej sytuacji z wcześniej nieznanymi mi ludźmi przybieram taktykę przyczajonego tygrysa – ukrytego smoka. Pełny radar, oczy dookoła głowy, zbieranie danych, ich analiza w mózgu bez uzewnętrzniania się, nie gadam, siedzę cicho, bo lepiej nic nie gadać, zamiast nawijać głupoty. Tak było na zajęciach i tak też było przez całe „Zamczysko”. Wracamy do zajęć! Podczas pierwszych lekcji bardzo często przewijały się słowa: „prądownica” , „prądownica wodna” i „turbo jet”. Znaczna część kandydatów do służby kandydackiej rozmawiała z wykładowcą na równym merytorycznym poziomie. Ja nie mogłem za przysłowiowe Chiny zrozumieć o co tu chodzi? Jak prądownica? Jaka wodna? Kojarzyło mi się to z jakimś rodzajem elektrowni wodnej, która ma wielkie drewniane koło na które spływa woda i przez to generuje prąd. Dalej „turbo jet”! Co to jest? Jakiś turbo samolot? No i najlepsze słowo dla zielonego pożarnika: „ssawniaki”!Co to jest? Co ssie, po co i dla kogo?
Tak wyglądały pierwsze dni mojej pożarniczej dydaktyki!! Później już było łatwiej! Wystarczyło załapać podstawy i dalej szło jak z płatka. Oprócz teorii była też praktyka, na której uczyliśmy się obsługi wszelakiego sprzętu używanego w PSP: piły, pilarki, drabiny, pompy itp. Drugim typem zajęć praktycznych był tzw. „podział”, czyli praktyczne lekcje z zawodowymi strażakami służącymi w JRG SGSP. Jak się domyślacie były to najciekawsze i najprzyjemniejsze chwilę podczas „Zamczyska”. Opisze Wam krótko dwa przebłyski myślowe, które przeszły przeze mnie w tej chwili. Jeden: jak zobaczyłem pierwszy raz grupę samochodów pożarniczych wjeżdżających na teren PBL wraz z amerykańskim E-ONE „Hush” oniemiałem z zachwytu, można powiedzieć, iż pierwszy raz w życiu dostałem pożarniczej ekstazy. Po wyjściu strażaków z samochodu, zobaczyłem u nich te same czarne umundurowanie koszarowe co u mnie. Różniły się one jednak od moich tym, iż na kieszeni kurtki mieli przyklejony stopień, u nas póki co było pusto. Widok tych gwiazdek był dla mnie bardzo motywujący i w najcięższych chwilach pomagał mi przetrwać. Myślałem wtedy o nich, o trudzie, który mnie kosztował, żeby tu się dostać i o perspektywie czekającej po skończeniu „unitarki” i w dalej uczelni. Strażacki etos był moim czynnikiem napędowym podczas tych dwóch miesięcy. Na koniec dodam jedno! Pierwszych zajęć z „podziałem” nie zapomnę: przez sześć godzin zwijaliśmy i rozwijaliśmy węże! Od czegoś trzeba było zacząć.
O przyjemnych rzeczach trochę popisałem, więc teraz czas na te mniej radosne. Lecz pozwolicie, iż dramaturgię będę rozwijał w sposób stopniowy. Tak ogólnie czy było ciężko? Pod względem fizycznym było trudno, lecz najgorzej wiadomo, z samego początku. Z każdym dniem organizm się przyzwyczajał do wczesnego wstawania, zaprawy, ciągłego pośpiechu, objętości pracy podczas całego dnia, krótkiego czasu na toaletę, posiłki i inne obowiązki. Adaptacja do tego nie sprawiała mi żadnego problemu, poza tym miało to jeden podstawowy cel: przyzwyczaić przyszłego strażaka do pracy w trudnych warunkach przy fizycznym zmęczeniu. Mając świadomość, iż prowadzi to do konkretnego celu nie myślałem w ogóle o dyskomforcie spowodowanym deficytem odpoczynku. Mówiąc szczerze spodziewałem się, że w tym aspekcie dadzą nam więcej popalić, chociaż tyle dobrego.
Naszkicowałem Wam obraz pod kątem edukacji i obciążenia fizycznego. Jak widzicie, nic wysoce ekstremalnego, do przejścia! Sprawa może się skomplikować jak źle traficie pod względem kadrowym i dojdzie aspekt obciążenia psychicznego. Domyślacie się o czym, a zarazem o kim mówię? Golarz Filip – bohater negatywny, posiadający niesamowicie rozwinięte kompleksy, które wyładowywał na nas! Sformułowanie „na nas” jest nie na miejscu, gdyż nie wszystkich z nas to się tyczyło. Wiadomo, iż kandydaci którzy byli spowinowaceni ze Strażą błękitnymi komendanckimi więzami krwi nie były w obszarze zainteresowania pani golarki. Takim „kozakiem” to ona nie była, do nich nie miała żadnego problemu. Jak myślicie na kim najczęściej Golarz odkrywał swoje skryte sadystyczne skłonności? To było pytanie retoryczne, wiadomo, że na mnie, tym bardziej jak wydedukowała, iż nie mam żadnej osoby mi bliskiej w formacji. „Konikiem” Golarza, było jak sama nazwa kryptonimu sugeruje było sprawdzenie stanu ogolenia podczas apelów, a także w trakcie dnia.
Nie zapomnę tej okrągłej, tłustej, brzydkiej gęby, która z podnieceniem sprawdzała długość zarostu na twarzy przy pomocy małej karteczki przesuwanej po brodzie i policzku. Gdy dochodziła do mnie to zawsze okazywało się, iż moje lico nie spełnia jej wymagań, mimo iż goliłem się kilkanaście minut wcześniej, no i wiadomo co z tego wynikało: należy się kara. Na początku były pompki i podciąganie na drążku, lecz ten sposób wymierzania sprawiedliwości szybko się jej znudził, gdyż te dwa ćwiczenia sprawiały mi przyjemność i nie były traktowane przeze mnie jako kara, lecz przyjemność. No ale wiadomo, że każdy mierzy swoją miarą i dla niej jakakolwiek aktywność fizyczna była by gehenną. „Kary” fizyczne za byle co mnie nie ruszały, więc zaczął się kolejny etap eskalacji nienawiści ze względu na moją penitencjarną bierność. Co było następne? Wiadomo, iż każdy statystyczny golarz ma swojego konfidenta. Takiego też posiadał zamczyskowy Gargamel, który uprzejmie doniósł jej, iż zbeszcześciłem dany od Państwa hełm. Wiecie co zrobiłem? Z tyłu na skórzanym płaszczu, który ochrania potylicę narysowałem gwiazdkę, która zajmowała jeden centymetr kwadratowy powierzchni i była w ogóle niewidoczna. Po informacji od konfidenta, golarz zorganizował cyrk! Zrobił zbiórkę wszystkich plutonów i kazał mi na ich oczach zdrapywać haniebne oznaczenie, dodając jakieś uwagi, iż nie nadaje się na strażaka, jestem nikim i takie tam inne czułości. Po tej czynności musiałem udać się karnie do Komendanta będącego na terenie szkoły i wysłuchać również mało przyjemne uwagi, które wcześniej w swój subiektywny sposób przekazał Golo. Nadmienię, iż każda osoba będąca na „zamczysku” oznaczyła swój hełm imieniem lubi nazwiskiem. Dawidów był dwóch, nazwisko mam długie, więc chciałem w pewien sposób sparafrazować podstawową zasadę łączności, która mówi: maksimum treści, minimum czasu nadawania. Po prostu szybko i jasno oznaczyłem swój hełm w miejscu niewidocznym. Potem zaczęły się kombinacje operacyjne, że polecę językiem służb specjalnych.
Opowiem jedną z nich. Filip kazał udać mi się zadaniowo w rejon kuchni, już nie pamiętam po co, ale coś miałem zrobić. W momencie, gdy byłem już daleko od obozowiska zorganizowała zbiórkę plutonu, na której się nie pojawiłem z oczywistej przyczyny. Gdy wróciłem na obozowisko, czekała mnie podobna sytuacja jak poprzednio. Nie nadajesz się, bla bla i inne. Po czym wizyta u wysoce starszych przełożonych, którzy to zostali poinformowani o moim oddaleniu się od obozowiska bez niczyjej zgody. Znowu to samo, czyli ciężka dyscyplinująca rozmowa, podczas której jak zacząłem się bronić, zostałem oskarżony o kłamstwo. Uwierzcie, mi iż było na prawdę ciężko słuchając codzienni, iż się nie nadaję i następnego dnia mogę zrezygnować jeśli mi się nie podoba życie w dyscyplinie. Wiecie, że nie miałem nikogo, kto mógł mnie w tym wesprzeć co było dodatkowym obciążeniem. Takie sytuacje powtarzały się u mnie co chwilę, w przeciwieństwie do kolegów których ojcowie byli komendantami głównymi czy przyszłymi komendantami szkoły, tych Golarz nie tykał.
Moją dzisiejszą opowieść zwieńczę wisienką na torcie w wykonaniu zakompleksionej pani podchorąży (tak trzeba było ją tytułować). To co teraz napiszę jest szczerą prawdą, przygotujcie się mentalnie na to, będzie „grubo”. Podczas ulubionego fetyszu Golarza okazało się, iż znowu nie umiałem się ogolić. Dostałem wtedy informację, iż jeśli nie umiem ogarnąć swojej twarzy to muszę potrenować na swoich nogach! I takie też zadanie od niej dostałem! Myślę, iż nie jesteście w stanie uwierzyć, ale to niestety prawda! Zapaliła się wtedy we mnie czerwona lampka, że to jest już za mocna przesada. Ale postanowiłem zagrać w jej karty. Jako dzieciak robiłem wiele głupich rzeczy; miałem nawet ksywę na osiedlu Johnny Konxville, kto nie wiem kto to niech wygoogluje w internecie to szybko złapie mój przekaz! Wiecie co zrobiłem? Ogoliłem sobie łydkę i poszedłem do Komendanta. Powiedziałem o tym co mi Golarzyna kazała zrobić, odsłoniłem moją gładką łydkę po czym spytałem się jaki cel mają tego typu czynności i jakie nauki mam z nich wyciągnąć? Pan brygadier kazał mi odejść i na miejsce przywołał sprawczynię zamieszania. Było głośno, poszły łzy z oczu i to nie moich. Kozaczenie skończyło się momentalnie z jej strony. Cwaniaczek zmalał momentalnie. Poczułem w końcu satysfakcję, która nie trwała za długo bo do następnego dnia. Była to druga połowa pierwszego miesiąca, więc przez około 10 dni byłem pod maksymalny wpływem nienawiści skierowanej do mojej osoby. Zaczęła czepiać się już dosłownie o wszystko. Wybaczcie mi ale nie chce mi się już wspominać i szukać w pamięci sytuacji, w których słyszałem, iż nie nadaje się na szeregowego strażaka, a tym bardziej na oficera i inne pochodne.
Na sam koniec powiem jedno. Po tylu latach jaką wartość mają te twoje słowa Golarzu? Jestem oficerem, robię to co wymarzyłem sobie w dzieciństwie. Od 14 lat jeżdżę do akcji, jestem i będę tylko, lub aż „podziałowcem”. Poza tym rozwijam się w mojej drugiej pasji jaką jest sport, robiąc przy okazji coś dla innych; przygotowuję młodych adeptów pożarnictwa, aby mogli wstąpić na szlachetną pożarniczą ścieżkę. Od roku rozwijam swój autorski projekt „ZOSTAŃ STRAŻAKIEM”. Stałem się rozpoznawalny z tego co dobrego robię. Dzięki czemu mogę pisać artykuły, które umieszczane są na najbardziej poczytnych portalach pożarniczych w Polsce, przez moja historia trafia do bardzo licznej grupy odbiorców. Nie wiedziałem, że do tego kiedyś dojdzie, ale proszę o to jestem i opowiadam swoją historię z opóźnieniem! Nikt się tego nie spodziewał, ani ja, ani tym bardziej Ty Golarzu, który tak mnie negowałeś! I gdzie teraz jesteś? Mamy rok 2019, a Ty ciągle robisz to samo co w 2005, czyli sprawdzasz ułożenie kocyków na łóżkach i czystość w szkolnych kiblach na kompanii. Oszałamiająca piętnastoletnia kariera prawdziwego oficera pożarnictwa. BENG! Koniec!
Poprzedni odcinek – przejdź.