Kraj
Jeszcze kilka lat temu kobieta w strukturach straży pożarnej była swego rodzaju fenomenem. Kobiece „strażakowanie” nie było tak powszechne jak dziś, dlatego spotykało się z różnymi reakcjami. Jednak siła jest kobietą i ta siła pomogła nam, kobietom, przedostać się do tego dotychczas bardziej męskiego świata ratownictwa i służby ludziom. A tą siłą niejednokrotnie było marzenie.
Historia, z którą pragnę się z Wami podzielić, jest historią o kobiecej stronie straży i drodze w spełnianiu marzenia.
Mówi się, że Tata jest dla córki pierwszą w życiu miłością. Tak też i było w moim przypadku. Jako mała Kasia, wpatrzona w swojego Tatę, obserwuję jego pracę z psem ratowniczym, pochłaniającą go nową pasję, o której dużo mówi, a ja sobie tak patrzę i słucham (Tata swoją przygodę ze strażą, z Grupą Poszukiwawczo-Ratowniczą i psem ratowniczym zaczął, gdy zaczynałam szkołę podstawową). Takim sposobem w głowie kilkuletniej dziewczynki, która rośnie w przekonaniu, że pomoc drugiemu człowiekowi jest ważna, i której bliskie sercu są psy, rodzi się marzenie.
Marzenie to nie byle jakie! Kiedy dostaję w szkole zadanie typu „narysuj, kim chcesz zostać w przyszłości”, nie rysuję siebie jako modelki, nauczycielki czy chociażby pani weterynarz. Mój rysunek przedstawia mnie jako strażaka ratownika z psem ratownikiem u boku… przez lata ten rysunek jest wciąż aktualny w mojej głowie i sercu. Wreszcie zaczynam urealniać marzenie, uczęszczając na zbiórki MDP z myślą: „Za kilka lat będę jeździć do akcji tak jak Ty, Tato”.
Zbiórki, szkolenia, zdjęcia, pokazy, ćwiczenia z Lunką, psem Taty; to wszystko utwierdzało mnie w tym, że droga, którą podążam, jest właściwa.
Rok temu dowiedziałam się, że jest pies do wzięcia z czeskiej hodowli i jest nim wymarzony Border collie. Wtedy zaczął się w moim życiu… Bajzel, bo tak się wabi spełnienie moich marzeń :). Jednak zanim Bajzel pojawił się w moim domu, musiałam przejść przez zrezygnowanie związane z kwotą, jaką miałam zapłacić. Wtedy na pomoc przyszli mi ludzie. Głównie były to osoby, które znam lub chociaż kojarzę, a także osoby w ogóle mi nieznane. Odczułam dosłowne znaczenie powiedzenia „dobro wraca”.
Pomoc nie polegała tylko na wsparciu finansowym. Z racji sytuacji, panującej od ponad roku pandemii, niemożliwe było przekroczenie czeskiej granicy w celu odebrania psa, nie mówiąc już o wizycie w hodowli, by zobaczyć wszystkie szczeniaki. Straż ma jednak to do siebie, że znajomości nie kończą się w danej jednostce. I tu z pomocą przyszedł nasz przyjaciel z Czech, który sam działa w czeskiej grupie poszukiwawczej z psami. Ladislav zdał mi relację i przesłał zdjęcia po wizycie w hodowli, gdzie poświęcił niemal cały swój wolny dzień (m.in. z racji tego, że drogę od jego domu do hodowli dzieliło parę godzin jazdy samochodem).
Sam odbiór Bajzla był dosyć uciążliwy z racji zamkniętych granic. W tym przypadku również pomogły znajomości. Tym razem to Jenifer, właścicielka hodowli, po porozumieniu ze strażą graniczną, przekroczyła polsko-czeską granicę i przekazała szczeniaka w moje ręce. Swoją drogą, chcąc „przekupić” psiaka, urwałam kawałek sera, który wzięłam ze swojej kanapki. Kasieńka nie pomyślała wcześniej, żeby przygotować jakiegoś dobrego smaka. W końcu i tak wyciągałam ten biedny kawałek żółtego sera z kieszeni kurtki, ponieważ w ferworze emocji i widoku kolorowej kruszyny, ser nie miał znaczenia…
O swojej historii piszę na blogu bajzel.ustrazaka.pl, którego pomogli mi tworzyć rodzina i znajomi. Nieustanny doping miał duże znaczenie. Zauważyłam, że ludzie zaczęli mówić o Bajzlu, pytać o niego, na Facebook’u też się zrobił niemały bajzel ;). Doświadczałam tym samym, że to, co chcę robić, ma sens.
Bajzel wnosi nie tylko w moje życie dużo energii, radości, wdzięczności, miłości, poczucia sensu, świadomości, że Bajzel to nie tylko pies rodzinny, ale i pies, który, mam nadzieję, pomoże komuś. Praca z psem ratowniczym to obowiązek, ciągła praca i doskonalenie swoich umiejętności. Nieraz się przekonałam, że to również nauka pokory i cierpliwości. To, co najbardziej cieszy i pcha do przodu to efekty naszej wspólnej pracy, które, nawiasem mówiąc, nie byłyby widoczne, gdyby nie uwagi bardziej doświadczonych „psiarzy”.
Droga nie należała i nie należy do najłatwiejszych, co nie znaczy, że była niemożliwa, bo nie pisałabym dziś, chociażby tego artykułu, a przede wszystkim nie mogłabym być żywym przykładem na to, że pasje i marzenia warto i należy spełniać.
Na koniec, oprócz zachęcenia i zdeterminowania, chcę wykorzystać swoje pięć minut sławy . Pragnę dedykować artykuł tym, którzy wierzą bardziej lub mniej w urzeczywistnianie swoich marzeń. Na przykład Marcie, która niemal codziennie nosi aparat ODO, trzyma piłę, węża tłocznego W52 czy inny sprzęt, po to, by w przyszłości dumnie nosić mundur ze stopniem pani kapitan. A przede wszystkim dedykuję go moim rodzicom i narzeczonemu, którzy wierzą we mnie nieustannie i wspierają mnie w byciu szczęśliwą kobietą strażak z… Bajzlem! 😉