Świat – Czarnobyl
Było około 1:40 w nocy dnia 26 kwietnia 1986 roku kiedy w zakładowej jednostce straży pożarnej elektrowni Czarnobylskiej włączyły się dzwonki alarmowe i komunikat o pożarze w elektrowni jądrowej. Natychmiast do akcji ruszyła cała załoga jednostki. Jeszcze w trakcie dojazdu nie widzieli oni skali zniszczeń, płomieni oraz dymu. Spowodowane to było wysokimi budynkami, które zasłaniały im miejsce katastrofy. Dopiero kiedy minęli budynek administracyjny, im oczom ukazał się przerażający widok.
Dach czwartego bloku energetycznego zniknął, zniknęła też znaczna część jednej ściany budynku. Po pozostałych sunęły języki ognia. Władimir Prawik, który dowodził jednostką, natychmiast przekazał przez radiostacje informację o najwyższym III stopniu zagrożenia, co oznaczało, że wszystkie jednostki straży pożarnej w całym obwodzie kijowskim zostały natychmiast wezwane do akcji.
Grigorij Chmiel, kierowca jednego z wozów pożarniczych, relacjonował później:
Przyjechaliśmy za 10 czy 15 druga w nocy… Widzieliśmy porozrzucany wokoło grafit. „Czy to jest grafit?” – zapytał Misza. Kopnąłem leżący na drodze kawałek, ale jeden ze strażaków podniósł go. „Jest gorący” – powiedział. Kawałki grafitu były różnych rozmiarów. Jedne wielkie, inne tak małe, że dało się je podnieść…
O promieniowaniu nie wiedzieliśmy prawie nic. Nawet ci, co pracowali tu wcześniej, nie mieli pojęcia. W pojazdach nie było wody, więc Misza napełnił zbiorniki i wycelowaliśmy strumień w górę. Potem ci chłopcy, którzy niedługo potem umarli, poszli na dach – Waszczyk Kolia, Wołodia Prawik i inni… Wspięli się po drabinie… i nie widziałem ich więcej.
Na dachu Kolia i Prawik ujrzeli że część stropu jest uszkodzona, a niektóre fragmenty się zawaliły Próbowali stłumić płomienie brezentowymi wężami pożarniczymi. Na dachu znajdowały się rury z wodą do gaszenia pożarów i węże w pojemnikach, użyli więc tych węży. Na całym dachu leżały porozrzucane błyszczące, srebrzyste kawałki jakiegoś gruzu. Odtrącali je na bok nogami. Przez moment wydawało się po prostu, że sobie tam leżą, a chwilę później się zapalały.
Wszystkie te srebrzyste kawałki, które leżały porozrzucane dookoła miejsca zdarzenia – to był promieniotwórczy grafit. Nikt ze strażaków działających na miejscu zdarzenia w pierwszych minutach nie miał pojęcia, jakie zagrożenie znajdowało się wokół nich i że wkrótce doznają skutków choroby popromiennej. Jeszcze tej samej nocy wielu z nich poczuło się bardzo źle i zostało przetransportowanych do szpitala.
Do strażaków z jednostki zakładowej dołączyli następnie strażacy z Prypeci, z miasta Czarnobyla oraz z Kijowa.
Wszyscy strażacy, którzy pierwsi przybyli na miejsce katastrofy, zmarli w męczarniach. Ocalał tylko ich dowódca, który później został poddany skomplikowanemu leczeniu
CIEKAWOSTKA
Jednostka zakładowej straży pożarnej w elektrowni jądrowej w Czarnobylu była zwykłą jednostką ochrony przeciwpożarowej, gdzie godziny spędzane były na rutynowych zajęciach teoretycznych i praktycznych a po zakończeniu dziennych obowiązków mężczyźni grali w światkówkę, oglądali telewizję. Jednak nikt nie przygotował ich do sytuacji związanych z awariami jądrowymi lub pożarami w obrębie zagrożeń promieniotwórczych. Na wyposażeniu brakowało nawet dozymetrów.
Dziś w jednostkach straży pożarnej w całej Ukrainie można spotkać tablice upamiętniające tamtych strażaków.
Z pożarem walczyło ponad 100 strażaków, jak podają różne źródła, w ciągu trzech miesięcy od zdarzenia śmierć poniosło 28 strażaków.
W Czarnobylu powstał także pomnik upamiętniający walczących w tamtym czasie z pożarem strażaków.